Bożena Szubińska: „Mogę wszystko, nic nie muszę!”
Komandor w stanie spoczynku, feministka i jedna z pierwszych kobiet w wojsku. Czas na emeryturze spędza nadal walcząc o prawa kobiet.
Co jest dla pani najważniejsze w życiu?
Bezpieczeństwo. Ale nie tylko krajowe czy międzynarodowe, tylko po prostu zdrowotne, finansowe, związane z dobrym życiem.
Za bezpieczeństwem finansowym idzie pewna niezależność, a to tworzy wolność, która jest jedną z najważniejszych wartości. Myślę, że takie postrzeganie ma w dużej mierze związek z zawodem, jaki wykonywałam, ale uważam, że dla każdego człowieka są to ważne aspekty. Bezpieczeństwo to fundament naszego życia i na tym możemy dopiero budować całą resztę.
Obecnie jest pani na emeryturze. Jak wygląda życie wojskowej emerytki?
Uważam, że jest to bardzo fajny okres. Mogę spełniać wszystkie swoje marzenia. Moje życie zawodowe było służbą na wysokich obrotach, na ciśnieniu, z wieloma obowiązkami, które nierzadko trudno było łączyć z życiem prywatnym. A emerytura jest czasem, gdy człowiek żyje wolniej i w ogóle smakuje życie.
Służbę w wojsku pełniłam 26 lat. To swego rodzaju piętno, znak na życiorysie, bo to ogromna dyscyplina, niemożność należenia do żadnej partii. Człowiek żyje w pewnego rodzaju ograniczeniu i wyraża na to zgodę. Służba wywiera duży wpływ na życie, stąd panowie często wspominają przyjaciół z wojska (śmiech).
No właśnie, panowie z wojska. Pani była jedną z pierwszych kobiet w polskim wojsku. Jak pani wspomina tamten czas?
Gdy wstępowałam do wojska, nie było w nim kobiet. Wojsko nie było przygotowane na naszą obecność. Pomyślałam wtedy, że muszę zawalczyć o zmianę przepisów, uwarunkowań i dostosować je do naszej obecności w tej instytucji. Dopiero w 1999 roku po wstąpieniu do NATO można było przepisy zmienić tak, abyśmy miały równe prawa i obowiązki, jak mężczyźni. Kobietom wreszcie pozwolono uczyć się w szkołach wojskowych, bo o jakiej równości można było mówić jeśli nas przyjęto bez przygotowania wojskowego? Przyszłyśmy po studiach cywilnych w specjalnościach, które były w wojsku poszukiwane. Nie byłyśmy jednak przygotowane do służby i to nie było równe względem mężczyzn. Przygotowane były dopiero te panie, które rozpoczęły naukę w szkole wojskowej.
W 1999 roku podczas uczestnictwa w spotkaniu kobiet z NATO postanowiłam założyć zorganizowaną grupę. Była to Rada do Spraw Kobiet w Siłach Zbrojnych RP. Dopiero w 2004 roku powstało w niej etatowe stanowisko; dotąd robiłyśmy to społecznie. Później walczyłyśmy o strukturę etatową, bo trudno zajmować się czymś odpowiedzialnie, co pochłania dużo czasu poza pracą zawodową. Ja nie zostałam wtedy na tym stanowisku i dalej pracowałam społecznie. W 2009 roku zostałam wybrana na pełnomocnika ministra obrony narodowej ds. wojskowej służby kobiet, a jednocześnie byłam przewodniczącą rady ds. kobiet, którą założyłam i której przewodniczyłam. Prawa zaczerpnięte z NATO próbowałyśmy nanieść na nasz grunt. Udawało się to drobnymi kroczkami.
Dalej była współpraca z kobietami z innych służb mundurowych.
Zaczęło się od Kongresu Kobiet, tam spotkałyśmy się z innymi paniami w mundurach. Miałyśmy podobne problemy z dyskryminacją, z umundurowaniem, z łączeniem służby i macierzyństwem. To zawsze była kość niezgody w każdym z resortów. Stworzyłyśmy więc grupę przy pełnomocniku rządu ds. równego traktowania. Pani Agnieszka Kozłowska-Rajewicz pomogła nam zorganizować zespół „Kobiety w służbach mundurowych”. Była to druga organizacja, która zajęła się sprawami służby kobiet na szerszym forum.
Było się czym zajmować?
Ilość kobiet w wojsku wzrastała, a wojsko od zawsze było nastawione na mężczyzn. Na początku chciano wyrzucić z uczelni kobiety w ciąży. Ale nasza praca, nasz protest poskutkował tym, że stworzyłyśmy przepisy pozwalające kobiecie zostać na uczelni po urodzeniu dziecka. Tak samo do naszej pragmatyki w wojsku włączyliśmy urlopy ojcowskie. Wszystko po to, żebyśmy mogły się realizować w wojsku jednocześnie nie uciekając od obowiązków rodzicielskich. Bo my się od tego nie odżegnujemy.
Kobiety trafiające do wojska zwykle są dobrze zmotywowane i odważne?
Tu nie mogą trafić kobiety tchórzliwe. Mało tego, one często są bardziej odważne od mężczyzn. Mężczyznom nikt zresztą nie stawia takich warunków, że muszą być odważni, bo wydaje się, że oni są już tacy z natury. Przed kobietą stawia się takie wyzwanie. I ta odwaga przydaje nam się na co dzień w szkole wojskowej, bo już tam musimy stawić czoło wieku przeciwnościom, kolegom, którzy z jednej strony akceptują kobiety w wojsku, a jednocześnie wojsko traktowane jest jako ten bastion męskości, tak jak i we wszystkich służbach mundurowych. Wciąż nie ma tej akceptacji. Wydawałoby się, że młodzi chłopcy wychowani przez nowoczesne matki tak nie myślą, a jednak oni często przejmują te bardzo konserwatywne poglądy i potrafią naśladować starszych kolegów chcąc przejąć prawa, o które walczą kobiety. Na szczęście coraz więcej jest rozumiejących ludzi. Być może to poprawność polityczna, ale od czegoś trzeba zacząć.
Co jeszcze jest odwagą kobiet w wojsku?
Odwagą jest też zareagowanie na nieprawidłowości. Podziwiam dziewczyny, które zgłosiły kwestię molestowania. Był taki przypadek kilka lat temu na misji. Trzeba było mieć naprawdę nie lada odwagę. Bardzo często kobiety zostawiają takie rzeczy gdzieś tam, z tyłu myśląc, że może samo się rozwiąże. Nic się nie rozwiąże. Te kobiety doprowadziły do sprawy w sądzie, a ich oprawca został oskarżony i ukarany. Gdyby tę sprawę zostawiły to nie pomogłyby ani innym dziewczynom ani sobie.
Pani kiedyś i dziś?
Moja aktywność w służbie było wysoka, może nie stuprocentowa, bo wiele zadań musiałam robić po pracy. Dzisiaj będąc na emeryturze ta aktywność dużo mniejsza, ale nadal jest, pomaga człowiekowi lepiej się trzymać, być w lepszej kondycji. Nie chciałabym tej poprzedniej aktywności, bo ostatnio była ponad moje siły. Kilkanaście lat spędziłam w dojazdach. To była rozłąka z rodziną, a dzisiaj mogę być w domu z bliskimi i robić to, na co kiedyś brakowało mi czasu, udzielać się społecznie dla innych kobiet, które potrzebują wsparcia. Mam pewne doświadczenie i mogę dać je innym ludziom. Nie zniosłabym życia zamkniętego tylko w domu w kuchni, choć potrafię znaleźć przyjemność w dbaniu o dom i gotowaniu. Dziś czuję się bardziej kobietą, niż przedtem. W mundurze nie mogłam epatować kobiecością, byłoby to nieprofesjonalne mężczyźni tego nie chcieli. Dziś mogę wszystko, a nic nie muszę. We mnie jest duch niespokojny, żeby się działo, żeby coś robić. Mogę współpracować z Partią Kobiet, jeździć na Kongresy Kobiet, ostatnio też zaangażowałam się w Ruch Odrodzenia Gospodarczego.
Dziś oddaję doświadczenie, które zdobyłam wcześniej. Przecież, jesteśmy tyle warci, na ile jesteśmy przydatni dla innych ludzi.
Przeniosła coś pani coś ze swojej działalności pro kobiecej na grunt rodzinny?
Dziś wiem, że kobiety czasem znajdują się w sytuacjach bez wyjścia: wyszły za mąż, nie mają wykształcenia, zawodu, za to mają dużo dzieci i nagle zostają bez męża, w sytuacji krytycznej. I wiele kobiet nie uświadamia sobie tego, że trzeba wcześniej myśleć o samodzielności, zaszczepiać młodym dziewczynom, że muszą się uniezależniać, mieć w kieszeni dyplom i zawód, żeby nie liczyć na czyjeś pieniądze. Tak wychowałam swoją córkę. Ona wie, że musi być równym partnerem dla swojego chłopaka, a w przyszłości może męża.
Minusy emerytury?
Staram się o nich nie myśleć.
Plusy?
Emeryturę dostrzegam, jako ogromną zaletę i spokój, brak stresu jaki mi towarzyszył na co dzień w życiu wojskowym. Dziś mam czas, mogę zadbać o swoje zdrowie, wiele rzeczy jest dziś dla mnie nieważnych, a kiedyś były istotne. Dziś chciałabym smakować życie, cieszyć się drobiazgami.
Minusów staram się nie widzieć. A jak to będzie w przyszłości? Zobaczymy!
Historię Bożeny Szubińskiej poznamy w filmie dokumentalnym „Założę czerwone spodnie”. Szubińska wystąpi w nim, jako jedna z dziesięciu kobiet, których nie ogranicza wiek.
Zadanie współfinansowane jest ze środków otrzymanych z Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej w ramach Rządowego Programu na rzecz Aktywności Społecznej Osób Starszych na lata 2014-2020.
(materiały promocyjne filmu)