ul. Biskupia 4, Gdańsk

PRACE LITERACKIE LAUREATÓW KONKURSU LITERACKIEGO

PRACE LITERACKIE LAUREATÓW KONKURSU LITERACKIEGO

 

Relacja filmowa ze spotkania z młodymi pisarkami i pisarzami, Laureatami konkursu literackiego "Z kroniki mego rodu". Szczególnie cenne okazały się wspomnienia Seniorów rodu, opisane przez nich samych lub najbliższych krewnych, nawiązujące do prac konkursowych.

ZAPRASZAMY do obejrzenia filmu.

Film z wieczorku autorskiego

 

PRACE LITERACKIE LAUREATÓW

Z przyjemnością prezentujemy fragmenty nagrodzonych prac.

Prace zostały podpisane imieniem, nazwiskiem i pseudonimem (nick, godło) Autorki, Autora oraz tytułem pracy (jeśli został on pierwotnie nadany przez Autorkę, Autora). Przeprowadzona została także edycja tekstu w celach jego publikacji.

Na publikację prac Autorzy oraz ich Rodzice wyrazili zgodę w oświadczeniu, zgodnie z regulaminem konkursu.

Organizator Konkursu, Stowarzyszenie WAGA, pragnie poinformować, że prowadzone są prace w kierunku wydania nagrodzonych tekstów drukiem w formie książki. O decyzji Laureaci i ich Rodzice zostaną poinformowani listownie przez Organizatora.

GRATULUJEMY raz jeszcze Laureatkom i Laureatom i życzymy dalszych pisarskich sukcesów.

SZKOŁY PODSTAWOWE

I MIEJSCE: Aleksandra Lipińska („PRABABCIA”), tytuł: „Kiedy moja prababcia…”

Osiemdziesiąt lat przed moimi narodzinami, w ubiegłym stuleciu, urodziła się moja prababcia Marylka. […] Babcia uprawiała wiele dyscyplin sportowych. Jej ulubionymi była jazda na rowerze i jazda konna. Kiedy jechała na przykład po bułki, panie na wsi mówiły:

‑ Patrz, to ta, która jeździ jak szatan.

Konno babcia jeździła bardzo dobrze. W czasach okupacji do domu babci przyjechali Niemcy. Zabrali z domu kanapę i poduszki, bo było im niewygodnie w samochodzie. Kiedy odjechali, do domu wpadł ksiądz i powiedział:

‑ Marylko, wsiadaj na konia bez siodła i jedź czym prędzej do Baranowa ratować księdza. Niemcy po niego jadą, chcą go zabić!

Babcia nie umiała jeździć bez siodła, ale zrozumiała, dlaczego ksiądz kazał jej jechać na oklep. Liczyło się tylko to, by tam dotrzeć przed Niemcami. Pojechała, lecz nie zdążyła.

[…] kiedy babcia miała siedemnaście lat, w 1935 roku, odbyły się zawody balonowe o puchar Gordona Bennetta. Babcia wybrała się na zawody zaproszona przez koleżankę, której ojciec startował w załodze zwycięskiego balonu. Po wręczeniu nagród krzyknął:

− Dziewczęta, idziemy obejrzeć skoki spadochronowe!

Wszyscy ruszyli oglądać pokazy skoczków. Babcia odeszła trochę od grupy i poszła zbierać kwiaty. A tam z nieba ląduje przed nią na spadochronie jakiś pan, który pyta, uważnie się przyglądając:

− Czy jestem w niebie?

− Jak się pan czuje? – spytała się babcia.

− Chyba dobrze, ale czy mogłaby pani pomóc mi wyplątać się z tych sznurków – odpowiedział.

Parę lat później na innych zawodach babcia wręczała kwiaty zwycięzcy. To był ten sam młody spadochroniarz. Tak moja prababcia poznała pradziadka, Stefana Lipińskiego.[…]

Pradziadek był żołnierzem Armii Krajowej. Trzy dni przed Powstaniem Warszawskim, kiedy babcia była w ciąży, dziadek Stefan wpadł do domu i krzyknął:

‑Marylko, za trzy dni Powstanie Warszawskie. Uciekaj z Warszawy. […]

Parę dni przed śmiercią pradziadka urodził mu się syn, lecz nigdy go już nie zobaczył.

 

 

II MIEJSCE: Kacper Wasilewski („ DZIADEK ZDZISIEK”)

Nie jestem kronikarzem, ale bardzo lubię słuchać opowieści moich dziadków i rodziców.

Historia mojej rodziny jest na pewno dłuższa, ale ja znam ją dopiero od końca XIX wieku. Wtedy właśnie urodził się mój pradziadek Antoni (1899 r.). Przyszedł na świat w zaborze rosyjskim, w Kodniu – niedużym miasteczku na wschodzie Polski. W Kodniu spędził wiele lat swojego życia – ukończył szkołę, zdał maturę, został powołany do wojska, w którym był ułanem, umiał schować się pod koniem podczas galopu – zupełnie jak Kozacy. […]

Rodzice dziadka mieli swój ogród, a w nim jabłonie, ale najlepsze owoce były oczywiście u sąsiada. Dziadek z braćmi wybierali się czasem na szaberek, a przyłapani przez psa sąsiada rzucali w niego jabłkami, aż sobie poszedł, żeby mogli uciec z resztą zdobyczy do domu. […]

Dziadek opowiadał mi też, że pewnego dnia Niemcy urządzili w mieście łapankę, w którą wpadł mój pradziadek. Wszyscy złapani zostali wsadzeni na ciężarówki i wywiezieni do lasu na rozstrzelanie. Nikt nie wie dlaczego, ale akurat ten konwój został odbity przez partyzantów i pradziadek ocalał. Do końca wojny musiał się jednak ukrywać przed Niemcami. […]

W wojsku dziadek był w kompanii reprezentacyjnej w jednostce na Helu i tam też nie było nudno. Zazwyczaj, gdy żołnierz zrobił coś złego, był za karę golony na łyso. Pewnego dnia cała kompania postanowiła zrobić dowcip dowódcy i wszyscy ogolili głowy na łyso, zostawiając tylko grzywkę. Oni się śmiali, ale ich dowódca – niekoniecznie.

 

 

III MIEJSCE: Barbara Rosochacka , („AIRE”), tytuł: „Pamiętnik mojej prababci”

Od dawna zamierzałam zrobić to, co zrobię teraz. Od dawna próbuję zmierzyć się z przeszłością.

1 września 1939 roku wojska niemieckie zaatakowały Polskę. Niełatwo jest powiedzieć, co się wtedy działo w kraju. Polacy zbierali siły, by móc obronić się przed wrogiem, pomimo że liczba hitlerowskich żołnierzy była dużo większa niż naszych.

Ja w tym czasie byłam już dorosła. Miałam dwadzieścia osiem lat, męża Józefa i sześcioletnią córeczkę Olę. Mieszkaliśmy we wschodniej części Polski, pod Wilnem, we wsi Żeligowo. Liczyła ona dwudziestu pięciu gospodarzy. Wtedy cieszyłam się, że Niemcy atakują od zachodu. Liczyłam, że atak nie będzie aż tak silny.

Niestety, moje nadzieje prysły 17 września, gdy wojska radzieckie zaatakowały nas ze wschodu. […] Józef wstąpił do partyzantki. […]

Wszystkie domowe obowiązki spadły na mnie. Miałam naprawdę dużo pracy, jednak często mogłam liczyć na pomoc znajomych.

Było bardzo ciężko. We wsi zostały same kobiety. Przejęłyśmy prace mężczyzn. […]

Lato nadeszło szybko. Pracowałyśmy w pocie czoła, wstając o trzeciej nad ranem, a idąc spać dopiero o dwudziestej drugiej. Trwało to dopiero tydzień, a my już zaczynałyśmy opadać z sił. Była środa. Do naszego pola zaczęły się zbliżać postawne kobiety. Nigdy nie widziałam ich u nas czy w sąsiedniej wiosce. Jakie przeżyłyśmy zdumienie, gdy podeszły bliżej… To nie były kobiety! To byli nasi mężowie przebrani za kobiety! Najpierw chciałam podbiec do Józefa, chciałam… I wtedy przyszło opamiętanie. Przecież nie tak daleko znajdują się żołnierze Stalina. Na szczęście żadna z nas o tym nie zapomniała. Nie zdradziłyśmy niczego. A oni wzięli kosy i zaczęli kosić zboże. Nie wiem, jakim cudem się wtedy opanowałam. Nie widziałam go przecież przez dziesięć miesięcy! Ale od tego w końcu zależało jego życie. Do końca żniw przychodzili wcześnie, by nam pomóc. […]

 

 

III MIEJSCE: Wiktoria Jendrzejewska („PRADZIADEK JÓZEF”)

Tuż przed wybuchem II wojny światowej mój pradziadek Józef Chojnacki służył jako ułan w 17 Pułku Ułanów w Grudziądzu nad Wisłą.

We wrześniu 1939 roku miał wyjść do cywila po odbyciu dwuletniej, zasadniczej służby wojskowej. Z uwagi, iż zbliżała się II wojna światowa, nie zwolniono go do rezerwy. Służąc w pułku, miał do dyspozycji karabin, szablę oraz lancę z chorągiewką przy ostrzu. Miał wyszkolonego konia, którego musiał codziennie pielęgnować. Koń był szkolony do udziału w defiladach i odpowiedniego zachowania się w czasie szarż ułańskich, to znaczy do położenia się na dany znak na ziemi, do przewrócenia się na bok i szybkiego podniesienia się oraz do pływania, pokonywania rzek i tym podobnych. […]

Lotnictwo niemieckie zaczęło ich niepokoić. Żołnierze Pułku poruszali się tylko nocą. 6 września po godzinie 12 pokonali Wisłę wpław z końmi. Koń nauczony był sztuki dobrego pływania, a oni w mundurach trzymając się za ogony koni, przeprawiali się na drugą stronę rzeki. […]

Z tego przejściowego obozu pradziadek został przewieziony do niemieckiej miejscowości Basedow, do posiadłości miejscowego grafa […]. Nad tym pałacem wznosiła się wieża, z której właściciel mógł obserwować swój majątek i pracujących tam jeńców, gdyż byli tam na przymusowych robotach jeńcy polscy, rosyjscy, Rumuni, Bułgarzy, powstańcy warszawscy i wielu innych. Podczas pobytu w majątku grafa pilnowali ich SS‑mani oraz tajna policja niemiecka.

 

WYRÓŻNIENIA:

Klaudia Gnacińska, („KOCIEWIANKA”), tytuł: „Dzieciństwo mojej babci – wspomnienia z Kociewia”

[…] babcia opowiedziała mi o zwyczajach panujących na Kociewiu. Podobnie jak na Kaszubach, Kujawach lub Mazowszu, także na Kociewiu mieszkańcy mieli od wieków swoje zwyczaje i tradycje. W typowej kociewskiej rodzinie mężczyźni pracowali na utrzymanie rodziny, a kobiety zajmowały się domem i dziećmi. Panie dbały o czystość i porządek, w domu wszystko musiało lśnić. Na stołach i kredensach leżały wykrochmalone obrusy lub serwetki. Łóżka w sypialni, równiutko zaścielone, zdobiły koronkowe narzuty, a na nich leżały poduszki w różnych kształtach. W kuchni: na ścianach, nad zlewem lub w regałach wisiały haftowane przez gospodynie makatki. […]

Kiedy spytałam, jak wyglądał zwykły dzień z czasów jej dzieciństwa, zdziwiłam się bardzo, bo babcia zaczęła używać dziwnych wyrazów, których nie rozumiałam. Najlepiej więc będzie, jak napiszę dokładnie to, co powiedziała babcia: „Obiad w domu podawano zawsze o tej samej porze. W zwykły dzień były to eintopy (dania jednogarnkowe): grochówka, krupnik, kryczka (zupa z brukwi, obowiązkowo na mięsie z gęsi) albo zwyczajna parzonka (kartoflanka)”. […]

Kawę podawano zawsze w pięknych, porcelanowych taseczkach (filiżankach). Dzieci do psicia (do picia) dostawały kompot z brzadu ( z owoców)." Okazało się, że te dziwne wyrazy to gwara kociewska — czyli język, którym mówiono na Kociewiu. […]

 

Adam Ciepliński („DZIADKOWIE”), tytuł: „Koszmarna praca domowa”

W piątek Pani zadała nam z polskiego wypracowanie na temat wspomnień dziadków. Na szczęście mieli przyjechać do mnie w sobotę, więc sprawa wydawała się prosta. Gdy tylko się pojawili, postanowiłem przeprowadzić z nimi wywiad. […]

− Kiedyś moja babcia kupiła żywego barana i zamknęła go w łazience, a ten się uwolnił i chciał naskoczyć na moją mamę, lecz zobaczył w lustrze siebie i skoczył na lustro. Oczywiście lustro się zbiło. Było straszne zamieszanie. Do dzisiaj pamiętam, że strasznie się go bałam – wzdrygnęła się babcia.

− Jak mogliście trzymać w domu barana?! – wykrzyknąłem.

− Takie były czasy. […] – wyjaśniła babcia. […]

− Czy mieliście samochód?

− Tak, po pewnym czasie mieliśmy nasz wymarzony samochód – czerwonego malucha – stwierdził dziadek.

− Nie dla wszystkich wymarzony, bo dziadek buntował się, że nie będzie nim jeździł, gdyż się w nim nie zmieści – powiedziała wesoło babcia.

− W sumie to mu się nie dziwię. Widziałem kiedyś malucha – podsumowałem.

– Dziękuję za pomoc. Dzięki wam mam teraz dużo materiałów do swojej pracy‑ stwierdziłem z zadowoleniem. Tego wieczoru nie mogłem zasnąć. Ciągle kłębiły mi się w głowie myśli dotyczące wywiadu z dziadkami.

Następnego ranka, kiedy poszedłem do szkoły, ze zdziwieniem stwierdziłem, że wszyscy ubrani są w białe bluzki i granatowe krótkie spodenki. […] Za to na przerwie zdarzyło się coś naprawdę dziwnego. Na korytarzu biegały dwie świnie, które próbowali złapać dyżurni. Za dyżurnymi biegła pani szatniarka i krzyczała, żeby nie zgubić świń, bo nie będzie obiadu. Na następnej lekcji dostałem uwagę za pisanie długopisem, a nie piórem. To wszystko było takie dziwne, że w drodze powrotnej ze szkoły postanowiłem zajść do sklepu po coś słodkiego na pocieszenie. Kiedy wszedłem do środka, był tam tylko ocet. […]

Kiedy się ocknąłem, leżałem w swoim łóżku. Szybko wstałem i wyjrzałem przez okno. Byłem w moim „normalnym" domu, a ogródku stała moja bramka. Całe szczęście, że to był tylko zły sen.

 

Adam Marszalec („TOMO”), tytuł: „Jak mój tata spędzał wolny czas w dzieciństwie.”

Kiedy mój Tata był w moim wieku, żył w czasach PRL-u, czyli Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Rządziła wtedy partia komunistyczna, która właściwie słuchała Moskwy, a nie swoich obywateli. […]

W czasie kolarskiego Wyścigu Pokoju Tata ze swoimi kolegami zorganizował wyścig rowerowy do pobliskiego miasteczka. Ścigali się po ulicy i po drogach, bo nie było dużego ruchu samochodowego. Najgrubszy i najsłabszy jechał na motorynce jako pilot i prowadził pozostałych. Tak dzieci w tych czasach spędzały swój wolny czas.

 

Julia Orluk, („NAPOLEON”), tytuł: „Jak mój dziadek zapamiętał II wojnę światową.

Rozmowa z dziadkiem Napoleonem”

Julka: Gdzie mieszkałeś i ile miałeś lat, jak wybuchła wojna?

Dziadek: Mieszkałem w małej wiosce Konstantynów położonej niedaleko Janowa Podlaskiego. Miałem wtedy skończone pięć lat. Niedaleko nas mieszkało sporo ludności żydowskiej. […]

J.: A co pamiętasz z tamtych czasów?

Dz.: Pamiętam, że w naszym domu mieszkali najpierw żołnierze rosyjscy od 17 września 1939 roku. A żołnierze niemieccy od 1940. […]

Jak nie chciało nam się iść do sklepu, to wysyłaliśmy po zakupy psa z koszykiem w pysku i z listą zakupów włożoną do środka. Pamiętam, że był to potężny pies, bernardyn. Był on tak grzeczny, że nigdy nie wyjadał nic z koszyka. Właścicielem sklepu był Żyd, a mój ojciec co miesiąc chodził do niego i regulował rachunki. […]

Pamiętam, że było już lato, a stacjonujące u nas wojska zabierały wszystkich z okolicy, którzy mieli jakieś zdolności, które mogły się przydać wojskowym. A ten nasz sąsiad aptekarz, nie chciał żeby go zabrali i udawał pastucha. Doił krowy i pracował ciężko w polu. Ponieważ mieszkał on u swojej siostry nie chciał, aby Niemcy znaleźli jego skrzypce i nuty. Postanowił więc schować nuty w kominie, a skrzypce w szopie na siano. Dzięki temu zastał na miejscu, bo Niemcy nie potrzebowali chłopów pracujących na roli, tylko osoby wykształcone. […]

Babcia Agnieszka pochodziła z bardzo licznej rodziny. […] Gdy Agnieszka miała kilka lat, nie pamiętam teraz, ile dokładnie, Niemcy chcieli odłączyć ją od rodziny i przekazać na wychowanie do rodziny niemieckiej, bo miała długie blond włosy i niebieskie oczy. Pasowała wyglądem do „rasy aryjskiej". […] W tej samej wsi, w której mieszkała Babcia, mieszkali też Niemcy. Wstawili się za całą rodziną Babci, żeby mogli zostać i jakimś cudem Niemcy zgodzili się na to. […]

 

 

Julia Niedźwiecka („WNUCZKA”) , tytuł: „Opowieść mojego dziadka o PRL-u”

Mój dziadek urodził się w 1945 roku, więc lata PRL bardzo dobrze pamięta. [….]

Dowiedziałam się, że w czasach PRL dostępnych było zdecydowanie mniej produktów żywnościowych, a był taki okres, że niektóre produkty […] były dostępne tylko na kartki. […] Z ciekawostek dotyczących sklepów dowiedziałam się, że w czasach PRL duże sklepy nazywano domami towarowymi, a jedyną siecią dużych sklepów spożywczych były sklepy SPOŁEM – to takie dzisiejsze markety. […]

W ten sposób dziadek nawiązał do mniej ciekawych rzeczy, które spotykały ludzi w tamtym okresie. Dowiedziałam się, że nie było wolności słowa, obowiązywała cenzura, podsłuchiwano rozmowy telefoniczne, a ludzie, którzy głośno wyrażali swoje niezadowolenie, często byli zamykani w więzieniach. Pracownicy w zakładach pracy i uczniowie w szkołach byli zmuszani do uczestnictwa w pochodach pierwszomajowych, które nie były spontaniczne. Z opowieści dziadka wywnioskowałam, że były to trudne czasy, ale dziadek stwierdził, że te wszystkie przeciwności i problemy zbliżały ludzi do siebie, bardziej sobie pomagano i radowano się ze wszystkiego. […]

Opowieści dziadka o czasach PRL były bardzo ciekawe. Wspominając je, dziadek pokazywał mi zdjęcia z tamtych czasów. Najbardziej podobało mi się zdjęcie „saturatora" przed dworcem PKP w Gdańsku. Dziadek wyjaśnił mi, że saturator to taki przenośny barek, w którym ludzie mogli wtedy kupić wodę gazowaną z sokiem, którą wszyscy nazywali „gruźliczanką". Nazwa pochodziła od tego, że woda była sprzedawana w szklankach, które były wielokrotnie używane, a mycie ich pozostawialo wiele do życzenia.

[…] mleko i śmietanę kupowało się w szklanych butelkach, a później w woreczkach – bardzo śmieszne, bo nie mogłam sobie wyobrazić mleka w woreczku, przecież dzisiaj mamy kartoniki.

 

 

Jędrzej Brożyna, („ROMAN ORZEŁ”), tytuł: „Wspomnienia z czasów PRL-u”

W 1979 roku dobry kolega dziadka z pracy zdradził mu, iż za dwa miesiące w „Motozbycie” w Gdańsku-Nowym Porcie będzie dostawa fiatów 126p, tak zwanych maluchów, które wyprodukowano w fabryce w Bielsku-Białej. Dowiedziało się też o tym fakcie wielu mieszkańców Gdańska…[…]

Sprzedawcy udawali, że nie wiedzą o dostawie, więc jakiś energiczny gdańszczanin założył Komitet Kolejkowy, który utworzył listę osób chętnych do nabycia Fiata 126p. Dziadek Jan zapisał się na tę listę, ale był na niej dopiero na około tysięcznym miejscu! Komitet Kolejkowy ustalił, że każdy musi się codziennie meldować, a także pełnić kilkugodzinne dyżury w kolejce raz na parę dni. […]

Po dwóch tygodniach od pierwszej dostawy „Maluchów" dziadek znalazł się na pierwszym miejscu na liście i kupił wymarzony samochód, lecz niestety nie mógł wybrać koloru — zostały tylko białe. […]

Mateusz Zieliński, („MATEUSZ I”)

Babcia przeżyła drugą wojnę światową, lecz wiązało się to z szeregiem bardzo wstrząsających wydarzeń. Gdy nasz kraj został zaatakowany przez Niemców, babcię przewieziono do obozu koncentracyjnego na Syberię. […] Podczas pobytu w obozie wiele osób zmarło, nikomu nie dawano ulgi. Więźniowie byli głodzeni i zmuszani do ciężkiej pracy. Część z nich próbowała uciec, ale niewielu się to udało. Pod koniec wojny wojsko pod dowództwem generała Andersa wyzwoliło obóz. Babcia zaciągnęła się do jego armii.

SZKOŁY GIMNAZJALNE

I MIEJSCE: Maja Browarska („NIEBIESKA” ), tytuł: „Ludzie ludziom zgotowali ten los”

Moja prababcia, Władysława, urodziła się w 1920 roku. Często z dumą powtarzała, że jest rówieśnicą naszego Papieża. Kiedy wybuchła druga wojna światowa, była beztroską, wesołą nastolatką. I nagle, 1 września 1939 roku, wszystko się zmieniło …

Maja: Babciu, czy Twoja mama często opowiadała Ci o wojnie?

Babcia: Bardzo często wspominała tamte czasy. […]

Maja: Jak zareagowali Twoi dziadkowie, Babciu, kiedy wybuchła wojna?

Babcia: Dziadek Jan pożyczył od gospodarza wóz drabiniasty, ubrał ciepło wszystkie dzieci, zabrał to, co było w domu do jedzenia, i wszystkich chciał wywieźć do Zielunia, na wieś. Ludzie myśleli, że wojna nie dotknie ludzi na wsi, że tam będą bezpieczni.

M.: I rzeczywiście byli?

B.: Nie, nie dotarli do Zielunia. Po drodze, w lesie, zatrzymali ich Niemcy. Zapytali dziadka Jana, dokąd jadą, a on odpowiedział po niemiecku, że prosto przed siebie, gdzie ich oczy poniosą. Niemiec roześmiał się i kazał im zawracać do domu. Powiedział, że w Zieluniu też już są Niemcy. […]

M.: Babciu, opowiedz o bracie prababci, Janie. Pamiętam, że zawsze płakała, gdy o nim mówiła.

B.: Janek z niemieckiego wojska dostał się do niewoli rosyjskiej. Zachorował na tyfus, jego stan był tak beznadziejny, że Rosjanie uznali go za nieżywego i zostawili wśród innych trupów. Jakaś pielęgniarka zauważyła, że w stercie martwych ciał ktoś się rusza. Wyciągnęła Janka i trafił do szpitala. Z trudem, ale wyzdrowiał. Wtedy Rosjanie kazali mu wracać do domu. Z Syberii. […]Szedł przed siebie, czasem ktoś go podwiózł wozem, jego wędrówka trwała pół roku. Rodzicie i rodzeństwo uznali go za zmarłego, opłakali… Aż tu pewnego dnia rano wpadł do domu jakiś człowiek, krzycząc, że Janek idzie. Babcia Helena zemdlała. Twoja prababcia wybiegła z domu, z Jankiem była szczególnie zżyta. To faktycznie był Janek ‑ bosy, obdarty, straszliwie chudy. Kiedy moja babcia go zobaczyła, zemdlała drugi raz. […]

 

 

II MIEJSCE: Jolanta Reszczyńska („CZKAWKA”), tytuł: „Pamiętnik Zbigniewa Szymańskiego”

[…] kiedy byłem mały, bardzo kochałem moją babcię i zwierzątka. […] najbardziej lubiłem kurczaki i z tej miłości (niechcący oczywiście) kilka udusiłem. […]

Podczas nauki w szkole zdarzało się mi i moim kolegom znaleźć niewypały z wojny. W konsekwencji oznacza to, że nieraz dostałem rózgą za ich detonowanie. […]

W pierwszy rejs dalekomorski wypłynąłem w 1987 roku do Urugwaju. […] Były też Wyspa Beringa, Korea Południowa i Morze Ochockie. Czasami lecieliśmy samolotem do portów w innych krajach i dopiero tam łowiliśmy. Zwiedzaliśmy miasta, w których stacjonowaliśmy, co było ciekawe – w końcu to inna kultura i zwyczaje. Niewielu miało okazję zobaczyć to w tym czasie co my. Na Alasce spotkaliśmy się z wieloma anomaliami. Szliśmy w śnieżycy tunelem wykopanym w śniegu, pług przed nami i tylko niebo było widać. Nie można było wychodzić poza wioskę, bo wszędzie były tabliczki „UWAGA NIEDŹWIEDZIE”, a my broni nie mieliśmy. W nocy wyżej wymienione misie wędrowały między chatami, szukając kolacji‑ najlepiej jeszcze żywej. Pewnego dnia, wychodząc z kajuty, zobaczyłem na rufie statku wielką, wygrzewającą się na słoneczku fokę. Chciałem ją przegonić i nie przypuszczałem, że to ona przegoni mnie; nie wiedziałem też, że foki potrafią się tak szybko przemieszczać.

III MIEJSCE: Kinga Wróbel („CÓRECZKA”), tytuł: „Wspomnienia z grudnia 1970”

Byłem najmłodszy i miałem wówczas 13 lat. […] Na nasze utrzymanie pracowali w Gdańskiej Stoczni Remontowej ojciec wraz z jednym z braci. […] Nadszedł pamiętny dzień w połowie grudnia 1970 roku. Zapowiadał się normalnie, lecz mało miał w sobie z codzienności. Jak zwykle poszedłem do szkoły na godzinę ósmą rano. Pierwsze godziny lekcyjne odbywały się zgodnie z planem, w szkole przez prawie cały dzień panował spokój. Nadeszła godzina czternasta i nasze śmiechy przerwały huki i latające helikoptery, które było słychać na zewnątrz. Nauczycielka ciągle gdzieś wychodziła i wracała coraz bardziej niespokojna. […]

Mój niepokój rósł wraz z powolnie mijającymi minutami. Upłynęła godzina, potem dwie, a po mnie nikt nie przychodził. Nareszcie wieczorem przybył mój najstarszy brat i oznajmił, że zabierze mnie do domu. Po wyjściu ze szkoły przestraszyłem się nie na żarty, ponieważ na ulicy stały czołgi, a w nich siedzieli żołnierze z karabinami. […]

Potem pobiegłem w stronę stoczni.

Moim oczom ukazał się straszny widok. Wszędzie było pełno wojska i milicji, a w powietrzu unosił się dziwny, piekący w oczy zapach. Przestraszony przystanąłem i nie wiedziałem, czy warto dalej biec. W tym momencie na moje ramię spadła czyjaś ręka. Szybko odwróciłem się i krzyknąłem radośnie, bo zobaczyłem, że to długo oczekiwany tata i brat. Oni jednak byli bardzo poważni i tacy jacyś inni, bardzo smutni i chyba zmęczeni. […]

WYRÓŻNIENIA:

Kinga Filińska („CÓRKA”), tytuł: „Najszczęśliwszy dzień mojego dzieciństwa”

Dzisiaj szczęśliwy dzień. Moja mama wychodzi po raz drugi za mąż! Już dosyć w nas smutku od śmierci taty, który został rozstrzelany w pobliskim lesie podczas wojny. Jego ciało leży w dużej, usypanej z piasku, mogile i choć tak dużo czasu już minęło, często tam chodzę z mamą, która ma wtedy takie mocno świecące się oczy. Na pewno z tęsknoty. Ale mam nadzieję, że od dzisiaj mama będzie zawsze szczęśliwa. Muszę szybko wstać, aby pomóc pannie młodej. Ależ będzie pięknie wyglądała… […]

Jaka piękna melodia. Stoję nieruchomo, by utrwalić ten obraz na zawsze, na wieki. Z zadumy wyrywa mnie szloch kogoś, kto blisko mnie stoi. To ciocia Wacia, ale czemu tak płacze? Ceremonia zaczyna się. Jak to przyjemnie popatrzeć na mamę i nowego tatę. Oni się tak kochają. […] Z daleka widzę ciocię Wacię. Nadal płacze. Podbiegam i pytam co się stało, a ciocia mówi, że mama przecież nie umie gotować i znowu wychodzi za mąż… Śmieję się. Uważam, że panna młoda wspaniale gotuje.(…)

Monika Bliźniewska („MO”), tytuł: „Opowieści związane z czasami PRL-u”

Wspominałem, jak w czasie II wojny światowej mój ojciec, jako obywatel polski, był więźniem obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, a następnie został przewieziony do obozu Mauthausen‑Gusen w Niemczech. Został wyzwolony w 1945 roku przez armię amerykańską. Moja matka w czasie wojny była wywieziona z Polski na roboty do Niemiec. Po wyzwoleniu tata pracował w Military Police, pomagał w utrzymaniu porządku w strefie wyzwolonej przez Amerykanów. […]

Moim widokiem z okna domu, gdzie mieszkałem, były zburzone domy, koszary z rosyjskim wojskiem i widok na granicę polsko-niemiecką, gdzie raz po raz podnosił się szlaban. Bawiłem się w ruinach domów z innymi dziećmi w poszukiwaczy skarbów, niektóre znaleziska znosiłem do domu dla braci. […]

Pamiętam też, że mieliśmy dwie kozy, które były po to, żeby mieć mleko potrzebne wówczas dla mnie i moich braci. Z jedną z kóz były bez przerwy kłopoty, jak gdzieś ją uwiązaliśmy, żeby mogła pojeść trawy, to potrafiła się zerwać z uwięzi i nieraz parę godzin szukałem jej razem ze swoim tatą. Wówczas martwiliśmy się, żeby czasem nie trafiła na jakiś niewybuch, bo to równało się utracie mleka.

[…] Nastąpił rozkwit polskich zespołów bigbitowych i zacząłem chodzić na fajfy do klubu „Ster” we Wrzeszczu, naturalnie tylko za zgodą rodziców. Za to, że pracowałem i dobrze się uczyłem, mama dawała mi pieniądze na wstęp do klubu. W późniejszym czasie chodziłem na koncerty zespołów bigbitowych do Hali Stoczni Gdańskiej i do klubu „Żak” w Gdańsku.