ul. Biskupia 4, Gdańsk

ARTYKUŁ Ewy Banieckiej

ARTYKUŁ Ewy Banieckiej

 

GŁOS KOBIET I O KOBIETACH W POLSKIM ŻYCIU PUBLICZNYM – KILKA UWAG*

Jak uczeń wywołany do tablicy

Zacznę od kwestii wszechobecnego, na każdym kroku panoszącego się stereotypu, z którym walczy współczesny feminizm. Z tym panoszeniem się bynajmniej nie popadam w przesadę. Mam tu na myśli przede wszystkim stereotyp płci, czyli funkcjonujący w społecznej świadomości schematyzm płciowy, to znaczy zespół powszechnych przekonań dotyczących płci, opartych na dychotomii i różnicy płciowej, wyobrażeń na temat typów osobowości, ról społecznych czy wzorców zachowań odmiennych dla kobiet i dla mężczyzn. Dzisiejsze boje toczone na tym polu przez feministki są moim zdaniem pod pewnymi względami trudniejsze od tych przeszłych, a to z przyczyny charakteru wroga. Kiedyś był on jawny i wyrazisty (ewidentna dyskryminacja, pozbawienie praw podstawowych, takich jak prawo do głosowania), dziś coraz częściej trzeba mierzyć się z wrogiem ukrytym – kryje się on pod pozorami tak zwanej normalności, pozorami równości płciowej, a zwłaszcza społecznego przeświadczenia o tym, że feminizm to już w zasadzie przeżytek – przecież kobietom niczego już dzisiaj nie brakuje, mają wszelkie prawa, a nawet przywileje, wszystko już sobie wywalczyły, feministki zaś to awanturnice pchające się na plakat (tak podsumował to pewien mój znajomy, ucinając, rzecz jasna, jakąkolwiek dyskusję)… Pomijając fakt, że to oczywiste zakłamanie wcale nie tak różowej rzeczywistości, istnieje jeszcze warstwa bardziej perfidnej gry. Gry z bezgłośnym dyskursem wciąż dominującym w naszej androcentrycznej kulturze, który sprawia swoją bezgłośnością właśnie, że to kobiety summa summarum zmuszone są do zabrania głosu – jak uczeń wywołany do tablicy niemym gestem wszechwładnego belfra. Męski charakter kultury, a co za tym idzie, brak kobiecej podmiotowości, która dopiero jest konstruowana, sprawia, że kobiety muszą poczuć się zobligowane do wytłumaczenia się dosłownie ze wszystkiego, z tego, że też chcą zaistnieć. Jeszcze nie tak dawno, owszem, istniały, ale przypisane niemal wyłącznie sferze domowej, prywatnej oraz wybranym, tak zwanym kobiecym zawodom jak nauczycielka. Ich obecność w sferze życia publicznego wciąż nie jest, wbrew pozorom, oczywista, wymaga usprawiedliwienia, legitymizacji. U podstaw tej asymetrii leży właściwy dla kultury patriarchalnej podział w ramach opozycji natura – kultura, mianowicie przypisanie kobiety sferze natury, a mężczyzny sferze kultury. Tak kategoryczne przyporządkowanie zaowocowało utożsamieniem kobiety ze społeczną rolą żony i matki, mężczyznę natomiast uczyniło podmiotem wszelkiej działalności intelektualnej, twórcą całego duchowego i materialnego dorobku ludzkości.

Aby to wszystko zobrazować, przytoczę znamienny fragment jednego z esejów Rolanda Barthes’a z tomu pod znaczącym tytułem Mitologie (1957), w którym autor ów śledzi zjawiska kultury masowej jako produkcję, powielanie i utrwalanie kulturowych stereotypów, a jednocześnie odsłania skryte mechanizmy ideologiczne tkwiące u podłoża współczesnych mitów. Jednym z takich mitów jest według Barthes’a mit emancypacji i równouprawnienia kobiet. Jak się okazuje, paradoks polega na tym, że cały proces emancypacyjny osadzony został na sprzecznym z nim patriarchalnym gruncie. Oto popularny magazyn ilustrowany „Elle” zaprezentował na swoich łamach siedemdziesiąt francuskich powieściopisarek, a prezentacja ta zasadzała się na podaniu liczby opublikowanych przez nie książek oraz… liczby posiadanych dzieci, co Barthes komentuje następująco:

Kobiety są na ziemi po to, aby dawać mężczyznom dzieci; niech sobie piszą, ile chcą, niech upiększają swoje położenie, ale przede wszystkim niech z niego nie wychodzą: by ich biblijne przeznaczenie nie było zakłócone przez awans, udzielone im zezwolenie, i niechże zaraz płacą haracz ze swego macierzyństwa za przynależność do bohemy, która w sposób naturalny wiąże się z życiem pisarza. […] Jedna powieść, jedno dziecko, trochę feminizmu, trochę małżeństwa […]” (R. Barthes, Mitologie, przeł. A Dziadek, wstępem opatrzył K. Kłosiński, Warszawa 2000, s. 81–82).

W dalszej partii eseju Barthes dodaje: „[…] dzieci i powieści robią wrażenie, jakby przychodziły na świat same i należały tylko do matki […]. Gdzie zatem jest na tym rodzinnym obrazku mężczyzna? Wszędzie i nigdzie, jak niebo i horyzont, autorytet, który jednocześnie określa i zamyka pewne okoliczności. […] mężczyzna jest wszędzie wkoło, naciera ze wszystkich stron, powołuje do istnienia” (tamże, s. 82–83). Widać na tym przykładzie, iż mężczyzna swego świata wartości nie musi artykułować wprost, przed nikim nie będzie się z niczego usprawiedliwiał, jest natomiast kimś w rodzaju niemego nadzorcy. W istocie może być to również przykład tak zwanej przemocy normemicznej, czyli sprawowania władzy poprzez takie ukształtowanie jaźni jednostki, by sama nad sobą sprawowała kontrolę (trzymając się przykładu francuskich powieściopisarek, byłby to fakt rodzenia dzieci z domniemanego poczucia powinności względem społeczeństwa i rodziny, który to fakt sankcjonuje niejako ich działalność pisarską – choć takiej skrytej, może nawet podświadomej, motywacji oczywiście w żaden sposób nie jesteśmy w stanie jednoznacznie stwierdzić).

Język narzędziem władzy

I tu dotykamy sedna zagrożenia – skrytym narzędziem sprawowania ideologicznej kontroli nad kobietami w patriarchacie jest sposób kształtowania oficjalnego dyskursu, na przykład poprzez obecność pewnych pojęć, a nieobecność innych, poprzez tematy tabu, nieme lub artykułowane wprost zakazy i nakazy. Zauważano już niejednokrotnie, że wartości uwypuklane przez patriarchat, postawy przez niego promowane, mity tworzone na tej podstawie mają silne zakorzenienie w języku, zwłaszcza niektórych środowisk i grup społecznych. Wiąże się to z pojęciem przemocy symbolicznej, którym posługuje się Pierre Bourdieu, autor Męskiej dominacji, zwolennik poglądu na „diaboliczny” charakter języka. Za pomocą języka można piętnować lub wykluczać, można wykorzystywać język jako narzędzie dominacji jednych grup społecznych nad innymi, stąd też, jak zauważa Agnieszka Graff, feminizm „zawsze był walką o język […]. Sukces feminizmu daje się więc mierzyć […] obecnością w publicznej debacie pewnych tematów, a nawet poszczególnych słów” (Świat bez kobiet, Warszawa 2001, s. 213). Na tym tle znamienna okazuje się walka, jaką toczy feminizm z przejawami seksizmu językowego, zwłaszcza walka o żeńskie końcówki, o używanie języka wrażliwego. Równie znamienne jest bagatelizowanie sprawy przez wiele środowisk społecznych i ciągły brak powszechnej praktyki językowej w tym zakresie, a byłaby to jedyna droga do uznania wszelkich żeńskich nazw zawodów czy stanowisk za element obowiązującej normy językowej (która, jak stwierdzili językoznawcy, cechuje się elastycznością, a zatem jest zmienna).

Kobieta w polskim życiu publicznym – z perspektywy językowej

Skoro o języku mowa, warto przyjrzeć się wybranym współczesnym wypowiedziom publicznym, aby przekonać się, czy od czasów, kiedy swoje Mitologie opublikował Roland Barthes, dokonała się zmiana w postrzeganiu świata z perspektywy płci, czy też nadal język powiela, utrwala lub transformuje patriarchalne stereotypy. Warto zadać sobie pytanie, czy za przełomem w badaniach teoretycznych, dzięki któremu do głosu doszły dziedziny nastawione na zagadnienia: Innego, różnicy społecznej czy międzykulturowości, poszły również przemiany w powszechnej świadomości, w praktykach, strategiach i nawykach komunikowania. Z jakim natężeniem występują dzisiaj w języku codziennej komunikacji, na płaszczyźnie oficjalnej jak też nieoficjalnej, takie zjawiska, jak: seksizm językowy, etykietowanie czy językowa stygmatyzacja, a zwłaszcza jak do tych zjawisk odnoszą się w swoich aktach wypowiedzi same kobiety. Czy udaje im się wyzwolić spod działania wszechwładnego stereotypu, który – jak dostrzegł Barthes – ciągle się odradza, wykorzystując system znaków językowych do produkcji kolejnych mitów.

Mimo że od momentu, gdy kobiety w Polsce zdecydowały się na zabranie głosu w sferze publicznej i podjęły walkę o swoje obywatelstwo w pełnym tego słowa znaczeniu, a więc upomniały się między innymi o prawo udziału w polityce, minęło już sporo czasu, obecność reprezentantek płci żeńskiej w tej sferze wciąż, jak już wspominałam, nie dla wszystkich jest oczywista. Z socjologicznego punktu widzenia wiąże się to z pewnością z męskością dominującego nurtu kultury w naszym kraju, implikującego określone wzorce męskich i kobiecych ról oraz zachowań. Na dychotomii męskości i kobiecości buduje się cały zestaw stereotypowych przekonań co do ról społecznych przypisywanych obu płciom, a według badań polskie społeczeństwo jest w dużej mierze nastawione na podkreślanie różnic między płciami.

Schematyzmowi oraz idącej za nim silnej stereotypizacji płciowej sprzeciwia się coraz więcej osób aktywnych na arenie polskiego życia publicznego, świadomych tych zjawisk. Niestety, częste są nadal wypowiedzi czy postawy świadczące o utrwalaniu lub wręcz wzmacnianiu polaryzacji płci, co wiąże się, rzecz jasna, z przypisywaniem reprezentantom odmiennych płci odmiennych ról społecznych. Skutkuje to między innymi niedoreprezentowaniem kobiet wśród osób sprawujących władzę. Sfera życia publicznego, świat polityki, struktur i organów decyzyjnych wciąż jeszcze postrzegane są w świadomości społecznej jako domena mężczyzn, stąd skłonność do różnego rodzaju deprecjonowania w tej dziedzinie kobiet, jak choćby podawanie w wątpliwość ich predyspozycji czy kompetencji, infantylizacja, protekcjonalne traktowanie (patrz: M. Fuszara, Kobiety w polityce, [w:] Gender w społeczeństwie polskim, pod red. K. Slany, J. Struzik, K. Wojnickiej, Kraków 2011, ss. 120, 126–127). Oprócz tych zachowań charakterystyczne jest także maskulinizujące podejście wobec kobiet w polityce, parlamencie i życiu publicznym kraju, również oparte na dychotomicznym, stereotypowym obrazie płci i związanych z byciem jej reprezentantem lub reprezentantką społecznych powinności. Jaskrawy przykład tego rodzaju podejścia stanowi wypowiedź Jacka Kurskiego wyemitowana w programie „Teraz my” przez telewizję TVN 28 listopada 2006 roku, nagrana na sejmowym korytarzu, a dotycząca polskich parlamentarzystek: „Do polityki pchają się takie kobiety, które bym…, które często są kobietonami. […] No takie dosyć cyborgi, analityczne, cechy męskie” (cyt. za: W. K. Szalkiewicz, Słownik polityczny IV RP, Wrocław 2007, hasło Kobieton, s. 151). Określenie użyte w odniesieniu do kobiet zaangażowanych w politykę w naszym kraju nosi cechy ekspresywizmu o zabarwieniu emocjonalnym i ma niewątpliwie pejoratywny wydźwięk. W innym programie – radiowym „Salonie politycznym Trójki” – poseł tłumaczył się ze swojej wypowiedzi, pogłębiając chyba jeszcze wrażenie silnego ugruntowania swoich poglądów w stereotypowym myśleniu opartym na podkreślaniu różnic między płciami: „Wypowiadałem się o cenie, jaką płacą kobiety za sukces w polityce. Polityka jest na tyle chamskim, czasem brutalnym, ekstremalnym sportem, że żeby kobieta osiągnęła sukces, często musi niestety nabyć pewnych męskich cech. Tzn. zimnej logiki, wyrachowania, braku spontaniczności […]” (ibidem, s. 152). Te słowa wyraźnie świadczą o postrzeganiu płci w perspektywie spolaryzowanej, w której obydwu płciom przypisuje się przeciwstawne cechy, uznając je za przeciwstawne typy osobowości. Z takiego postrzegania jasno wynika prosty przekaz, że kobiety do polityki się nie nadają, a przynajmniej tak zwane kobiece kobiety. Aby do świata polityki wejść, kobieta musi rzekomo nabyć męskich cech, równie zresztą stereotypowych jak te przypisywane w tym myśleniu płci żeńskiej, musi zatem stać się brutalna, wyrachowana, logiczna i wyzbyta emocji.

Istotnie, brutalny i, co gorsza, podlegający coraz większej brutalizacji zdaje się w ostatnich czasach język polityki (patrz: W. K. Szalkiewicz, Przedmowa, [w:] Słownik polityczny IV RP, op. cit). Wystarczy sięgnąć choćby do Słownika polszczyzny politycznej po roku 1989 Rafała Zimnego i Pawła Nowaka, aby uzmysłowić sobie, ile w języku współczesnej polskiej debaty publicznej nagromadziło się określeń dowodzących tej tendencji (obok brutalności pojawiają się też zjadliwa ironia, szyderstwo, cynizm i tym podobne). Oto garść znamiennych przykładów: „bura suka”, „ścierwojady” (to niektóre z inwektyw użytych przez Ludwika Dorna pod adresem dziennikarzy); beton (na przykład: „partyjny beton”, „beton feministyczny”); „dorżnąć watahy” (zwrot Radosława Sikorskiego na tle debaty telewizyjnej Donalda Tuska z Jarosławem Kaczyńskim); „dyplomatołki” (Władysław Bartoszewski pod adresem braci Kaczyńskich); „Jest pan świnią” (Włodzimierz Cimoszewicz do dziennikarza RMF FM); „Pan jest zerem” (Leszek Miller do Zbigniewa Ziobry); „katole” (o katolikach); „lumpenliberalizm” (użyte w Sejmie RP przez Jarosława Kaczyńskiego jako riposta na wystąpienie Donalda Tuska); „łże-elity” (używane przez Jarosława Kaczyńskiego); „Mołczat’ sobaki!” (poseł PiS Artur Zawisza do posłów SLD); „Narzędzie gwałtu noszę przy sobie” (Andrzej Kern, wicemarszałek Sejmu); „pisuary” (pod adresem polityków PiS); „pornogrubasy” (Stefan Niesiołowski pod adresem Aleksandra Kwaśniewskiego i Ryszarda Kalisza); „Spieprzaj, dziadu!” (Lech Kaczyński do zaczepiającego go na ulicy wyborcy); „Ty czarownico!” (o. Tadeusz Rydzyk pod adresem Marii Kaczyńskiej).

W tę zwulgaryzowaną, przesiąkniętą agresją werbalną i skłonnością do etykietowania lub nawet stygmatyzacji retorykę wpisują się także niektóre wypowiedzi kobiet-działaczek politycznych (wydaje się, że brutalność współczesnej polszczyzny politycznej jest jednak przede wszystkim „dziełem” mężczyzn, nieświadomie realizujących w ten sposób patriarchalny model „prawdziwej męskości”, opartej na rywalizacji, toposie walki, pojedynku, przeniesionym na arenę słowną – zestaw powyższych przykładów to słowa i zwroty męskich reprezentantów świata polityki). Ekspresywnych określeń o nacechowaniu emocjonalnym, typowych dla rejestru mowy potocznej, a przy tym sarkazmu, zjadliwej ironii i kpiny, nie szczędzi przeciwnikom politycznym na swoim blogu (https://senyszyn.blog.onet.pl) profesor Joanna Senyszyn. Oto kilka przykładowych zdań: „Tomasz Terlikowski, prawicowy beton nieudolnie silący się na intelekt i dowcip, ocenił, że SLD »to teraz chrząszcze«”, „Tylko w prymitywnych, zakutych łbach przywództwo kojarzy się z aktem seksualnym” (z dn. 18.10.2011 r.); nagłówek wpisu z 23 marca 2011 roku: „Prezes Kaczyński bez orgazmu”; „Największy polski narzeczony stanu, Kazimierz Marcinkiewicz, dał głos. […] Marcinkiewicz, który jako premier, niczym Koło Gospodyń Wiejskich, tańczył, śpiewał i gotował, a ostatecznie dał d…, nie widzi niestosowności takich uwag w swoich ustach” (z dn. 26.09.2012 r.; szczególnie deprecjonujące wydaje się tu sformułowanie „dał głos”, stosowane zwykle w odniesieniu do psa). Agresja werbalna przytoczonych tu przykładowych wypowiedzi Senyszyn wiąże się niewątpliwie ze swoistą poetyką bloga, formy zezwalającej na nieoficjalny ton i ekspresywne słownictwo. Warto może dodać, że to Joannie Senyszyn przypisuje się wprowadzenie do polityki terminu „kaczyzm”. „Pejoratywne zabarwienie terminu »kaczyzm« związane jest z jego podobieństwem do słowa »faszyzm« – stąd proponowana przez PIS nowa Polska miałaby mieć ustrój »kaczystowski« oparty na dyktaturze braci (Ein Reich, Ein Volk, Zwei Kaczoren!)” – pisze Wojciech Szalkiewicz.

W tym kontekście należałoby zadać pytanie, czy w tego rodzaju wypowiedziach kobiet nie odzwierciedla się przypadkiem, podobnie jak w wypowiedzi Jacka Kurskiego, schematyzm płciowy – czy kobiety mimowolnie nie wpadają w pułapkę dychotomicznego podziału, utrwalając stereotypowe podejście do zagadnienia tożsamości płciowej. Uczestnicząc w debacie publicznej, zarażają się jej brutalnością, tonem nadanym przez mężczyzn, a tym samym niejako upodabniają się do nich, stając się w ich oczach „kobietonami”, babochłopami, „babami z jajami”.

Inny rodzaj stylu kobiecych wypowiedzi zasadza się na używaniu słów o bardzo silnym nacechowaniu emocjonalnym, czasem też zabiegu hiperbolizacji w celu zwrócenia uwagi na problemy kobiet, na ważkie z ich punktu widzenia sprawy społeczne, takie jak: aborcja, marginalizacja środowisk kobiecych, dyskryminacja płciowa, kwestia parytetu. Słownictwo nacechowane pojawia się chociażby w wypowiedziach Joanny Senyszyn w ramach wspomnianego już prowadzonego przez nią blogu politycznego. Są to określenia typu: „najgorsi oprawcy”, „kaci kobiet”. Z Manifestu Partii Kobiet: „gwałcone w naszych prawach, spychane na ostatnie miejsce i nieludzko traktowane”. Również i w tym przypadku należałoby zadać pytanie o mechanizm niezamierzonego potwierdzania przez kobiety stereotypu płci. Niestety, ów silny emocjonalizm wypowiedzi może być odczytany jako potwierdzenie stereotypowego myślenia o kobiecej osobowości: mianowicie, że domeną kobiet są emocje właśnie, a nie racjonalny, logiczny dyskurs.

Głos ciała

Bardzo osobliwą formą wypowiedzenia się przez polskie polityczki, działaczki Partii Kobiet, okazał się dyskurs pozawerbalny, rodzaj demonstracji z użyciem własnego obnażonego ciała. Nago wystąpiły reprezentantki PK na plakacie wyborczym, a ich przywódczyni napisała na ten temat: „Dla mnie ten plakat ma w sobie więcej feminizmu niż setki mądrych rozpraw. Dociera do zwykłych kobiet, pokazuje, że można być dumną z własnego ciała, nie trzeba się go wstydzić ani ukrywać” (Manuela Gretkowska, Obywatelka, Warszawa 2008, s. 290). Dla mnie ten plakat mówi coś innego: to przede wszystkim dowód występowania kobiet w sferze publicznej naszego kraju z pozycji obcego, kogoś, kto poszukuje własnego języka, własnej ekspresji, kogoś, czyja obecność nie jest w tej sferze oczywista, kto musi zaszokować, by zaistnieć. Kobieta w polityce to jeszcze ciągle swoista egzotyka, baba-dziwo, jak to nazwała Agnieszka Graff.

Na podobnej zasadzie, korzystając z doświadczeń PK, działa ukraiński kobiecy ruch Femen, który demonstruje i wyraża swój protest za pomocą „przekazu wizualnego”, pojawiając się topless w miejscach publicznych. Według Anny Gucoł, szefowej i założycielki Femenu, wykorzystanie nagiego kobiecego ciała to przemawianie męskim językiem, gdyż inne tego rodzaju przekazy „często robione są przez mężczyzn i do nich kierowane” (A. Wójcińska, Piersi na barykadzie, „Gazeta Wyborcza” z dn. 31.12.2011–1.01.2012 r., s. 28). Wydaje się, że tego rodzaju komunikowanie można uznać za etap poszukiwań na drodze do wypracowania własnego kobiecego dyskursu w świecie polityki. Jedną ze strategii może być tu zalecany przez feministyczną filozofkę Luce Irigaray swoisty mimetyzm, to jest „ludyczne powtarzanie” patriarchalnych mitów, mające na celu ich osłabienie, rozbicie od wewnątrz. To chyba istota manifestacji działaczek PK, jak również Femenu. Niewątpliwie takie działania mogą przynieść pozytywny efekt, kiedy już kobiety przebiją się dzięki nim ze swoim przekazem werbalnym, uobecnią go niejako i ugruntują w przestrzeni publicznej.

Opis pewnego kuriozum

Tytułem opisu pewnego kuriozum wspomnieć można niezapomniany wywiad, którego dla „Super Expressu” udzieliła w 2003 roku posłanka Samoobrony Renata Beger. Jej wypowiedź należy niewątpliwie do tych, które kobietom w polityce sławy nie przysparzają, wręcz odwrotnie, zdecydowanie negatywnie i dyskredytująco wpływają na ich wizerunek w oczach społeczeństwa. Tabloidowy charakter gazety, choć może i stereotypowe przypisanie kobiecie dziedziny tego, co prywatne, sprawił, że tematykę wywiadu zdominowały rzeczy osobiste, na czele ze sprawami damsko-męskimi (na pytanie: „Jaki sposób miała Pani na męża?” Beger odpowiada: „Ściągnęłam go wzrokiem. Mówią, że mam specyficzny. Kolega twierdzi nawet, że mam kurwiki w oczach”; na pytanie zaś: „Lubi Pani seks?” pada odpowiedź: „Jak koń owies”; w dalszej części wywiadu polityczka opowiada o swej namiętności do czytania, dodając: „Uciekam wtedy do kibla, bo muszę skończyć” – Lubię seks jak koń owies, „Super Express” z dn. 16.05.2003 r.). Potocyzacja, wulgaryzacja, dosadność i przaśność języka tej wypowiedzi mogły stanowić przyczynek do podważania autorytetu kobiet sprawujących funkcje publiczne.

W poszukiwaniu kobiecego dyskursu – zakończenie

Obecnie w sferze polskiego życia publicznego można jednak obserwować przede wszystkim coraz większą liczbę kobiet profesjonalnie podchodzących do swojej działalności, wykształconych, znających się na rzeczy, świadomych swoich celów i niemających żadnych kompleksów względem mężczyzn, a przy tym wypowiadających się w sposób konkretny, bez wikłania się, w taki czy inny sposób, w stereotyp płci. Dobrze by było, gdyby kobiety te do świata polityki wchodziły bez zdawania swoistego egzaminu pod nazwą „uprzednie sprawdzenie się w męskim świecie”. Mam tu na myśli na przykład sukcesy w kick-boxingu czy w świecie biznesu. Wydaje się, że dla coraz liczniejszych w sferze polskiego życia publicznego kobiet kluczowym zadaniem jest znalezienie własnego języka, przemówienie niezależnym, w pełni własnym głosem, stworzenie współczesnego dyskursu kobiecego, wolnego od takich zjawisk, jak płciowa polaryzacja czy opresja różnicy. Wiąże się to z wciąż aktualnym, jak się okazuje, zadaniem konstruowania kobiecej podmiotowości w przestrzeni ciągle jeszcze androcentrycznej.


* Artykuł stanowi przetworzoną wersję wcześniejszej publikacji: Głos kobiet i o kobietach w polskim życiu publicznym. Szkic problemowy, w: Kobiety w życiu kulturowym Polski i świata, pod red. nauk. A. Chodubskiego, A. Frączek i B. Słobodzian, Gdańsk 2012.